przedstawicielem sprawiedliwości, ukazał się nadbiegający z przeciwnej strony Nalewek „Josek“.
Pan Abraham zatrzymał się; na ustach jego zaigrał uprzejmy uśmiech w najdoskonalszym gatunku. Za chwilę „Josek“ znajdował się przy nim.
— Co pan... co każesz? — zapytał pan Abraham, starając się być wykwintnym.
— Chciałem się z tobą zobaczyć. Wyszedłeś z domu tak rano.
— Co robić? — rzekł z powagą pan Abraham, gładząc błyszczącą od brylantów ręką pięknie wygolony podbródek. — Ja mam na głowie tyle interesów, tyle interesów!
Aż cmoknął.
— Chcę wiedzieć, co z Bernfusem?
— Dobrze. Dziś będzie załatwione.
— Dziś?
Triumfujący uśmiech ukazał się na twarzy pana Abrahama.
— Widzisz, ja tak zawsze. Nie żartuję! Abraham Meiner, co ma ogłosić komu upadłość jutro, to mu ogłosi dziś.
— Więc dziś będzie wniesione podanie do sądu handlowego?
Pan Abraham spojrzał z powagą na cyferblat szczerozłotego zegarka, wysadzanego brylantami.
— Już wniesione. „Mój“ adwokat — na tym wyrazie „mój“ był położony niewysłowiony akcent — tam już czeka. O pierwszej będzie zapieczętowane.
Strona:Henryk Nagiel - Tajemnice Nalewek.djvu/329
Ta strona została uwierzytelniona.