Bernfus spojrzał pytająco.
— Dlaczego?
— Trzeba, żeby było. Zawsze to przyzwoiciej.
— Masz pan rację.
Bernfus wyjął z kieszeni gruby pugilares, odliczył trzydzieści kilka rubli drobniejszymi papierkami i włożył do kasy.
— Poczekaj pan, poczekaj! — zawołał pan Abraham.
Wydobył zkolei swoją portmonetkę i wyszukał w niej nowiutkiego rubla; wrzucił go do kasy.
— Niech wierzyczele mają to od Meinera na szczęście!
Obydwaj ledwie nie pokładali się ze śmiechu na ten dowcipny żart pana Abrahama. Cała figura Bernfusa aż trzęsła się od śmiechu; oczy zachodziły mu łzami.
— To wyborne, to paradne!
Po chwili, kiedy uspokoili się, pan Abraham zaczął znów pytać.
— Jakże książki? — zagadnął, wskazując na nie ręką.
— Zupełnie dobrze.
— A weksle, te z Cesarstwa, na których tyle straciłeś?
Pan Abraham znów się śmiał.
— Wyborne.
— Ciekawy jestem, jak je będzie pański syndyk sprzedawał: na funty, czy na arkusze?
Strona:Henryk Nagiel - Tajemnice Nalewek.djvu/334
Ta strona została uwierzytelniona.