bramy, i stróże, ziewając, wychodzili na ulicę z miotłami. Tu i owdzie ukazywało się kilku Izraelitów, zdążających z powagą do synagogi. Z pod ich ubrania wyglądały szaty, przeznaczone do modlitwy.
— Jeśli można jeszcze co uratować, uratujemy! — mówił baron von Rajt.
Apenszlak tylko poruszał małemi, zaczerwienionemi oczkami.
— W tej chwili do roboty! Żeby na dziewiątą, najdalej na dziesiątą rano, było wszystko skończone. Rozumiesz pan?
Apenszlak pochylił głowę.
— Ilu tam jest ludzi?
— Siedmiu.
— To wystarczy. Za godzinę furmanki przyjadą. Daj mi pan dokładny adres.
— Muranów, Nr. XX.
Baron von Rajt uśmiechnął się, notując adres w książeczce.
— Trzeba przyznać, że w zasadzie to urządzone nieźle. Ileż pan, do licha, miałeś spichrzów?
— Tylko dwa.
— No i piwnice pod domem?
— Tak.
— Gdyby nie to wczorajsze niedbalstwo! — zaczął baron von Rajt — byłoby wszystko nieźle. Ale, ale — dorzucił po chwili — siedź pan spokojnie w domu i rób swoje, jakgdyby nigdy nic.
Apenszlak skłonił się.
Strona:Henryk Nagiel - Tajemnice Nalewek.djvu/348
Ta strona została uwierzytelniona.