Już od siódmej rano zaczęły tu zajeżdżać furmanki. Wywoziły one liczne paki i paczki. Dawał rozporządzenia jakiś gruby Żyd z brodą.
O wpół do dziesiątej rano robota była skończona. Gruby Żyd odprawił ostatnią furmankę, zatrzasnął drzwi śpichrza, zamknął je starannie i klucze włożył do kieszeni.
W pół godziny potem Apenszlak przechadzał się po swoim kantorze, z miną człowieka zadowolonego. Jego małe, latające oczki tym razem świeciły szyderstwem. Próbował nawet zanucić jakiś „majufes“ na ton triumfalny, ale niebardzo mu się to udawało.
Od czasu do czasu przysłuchiwał się uważnie. Jakgdyby z pod podłogi, z pod ziemi, dochodził niekiedy jakiś oddalony szmer. Po dłuższej chwili dały się słyszeć trzy wyraźniejsze uderzenia.
— Gemacht — rzekł do siebie zacny p. Apenszlak. — Uni teraz mogą przyjść.
. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |
Upłynęła doba.
W chwili, kiedy w numerze „chambres garnies“ na Nowym Świecie dwaj wspólnicy firmy „Ejteles i Sp.“ prowadzili zajmującą rozmowę, znaną już czytelnikowi z jednego z poprzednich rozdziałów, a obok bramy Pawiaka na wychodzącego z więzienia Janka Strzeleckiego czekała kareta, w okolicach Nalewek panował niezwykły ruch.
— A rewizje... a rewizje! — powtarzali sobie Żydkowie.