— Gdzie?
— Sapieżyńskie gass.
— Wus y dues?
— A kontrabande.
Apenszlak, po zobaczeniu się z „Joskiem“ na Nalewkach, wpadł jak oparzony do siebie. Przed domem widział on kilka postaci, które, jak się zdawało, obserwowały bramę.
Apenszlak wszedł do kantoru. Pomimo pewności, z jaką poprzedniego dnia wyraził się, że „uni mogą przyjść“, na jego niemiłej twarzy widniał w tej chwili niepokój. Za chwilę będą!... Przypominał sobie, czy wszystko jest w porządku.
Jego twarz w jednej chwili zamroczyła się. Aż syknął.
A hamer[1] — mruknął sam do siebie.
Poskoczył do szafki, stojącej na uboczu. Wyjął z niej wielki pugilares, dobrze wypchany papierami. Przez chwilę był niepewny, co z nim zrobić. Próbował włożyć do kieszeni, ale pugilares wystawał zbyt widocznie. Oglądał się naokoło. Wreszcie znalazł.
— Oddam — Rózi — pomyślał.
Pobiegł na pierwsze piętro, do pokoików córki. Drzwi ustąpiły, ale dziewczęcia nie było w domu. Wiemy, gdzie znajdowała się ona w tej chwili i kogo witała. Niepokój odmalował się na twarzy Apenszlaka.
- ↑ W żargonie żydowskim — osioł.