Strona:Henryk Nagiel - Tajemnice Nalewek.djvu/354

Ta strona została uwierzytelniona.

Wkrótce stara i brudna kucharka przyniosła klucze. Apenszlak, którego miano na oku, sam prowadził wszystkich przez korytarze.
Obejrzenie piwnic nie doprowadziło do żadnego rezultatu.
Znaleziono w nich beczkę kapusty, parę korcy węgli, trochę różnych gratów. I oto wszystko... Ani śladu izby, opisywanej przez „Frygę“, ani śladu machin i pieców... nic. Napróżno pukano w ściany, szukano śladu drzwi. Piwnic zresztą było niewiele, tylko trzy, położone przy niewielkim korytarzyku.
Opukawszy jeszcze ściany kantoru, urzędnicy wyszli z oficyny, odprowadzeni przez uniżenie kłaniającego się Apenszlaka, na którego ustach przebijało się coś, w rodzaju szyderczego uśmiechu.
— Ja zawsze mówię panu rządcemu — powtarzał z powagą i grzecznością Apenszlak — że tu jest wilgoszcz. Jak tylko się skończy mój kontrakt, ja się zaraz wyprowadzę z tej rudery. Moje uszanowanie panu pułkownikowi!
Urzędnik policyjny był zakłopotany. Rezultat rewizji stanowczo wypadł niepomyślnie. Nic nie stwierdzało tego, co opowiadał „Fryga“.
Od ulicy Sapieżyńskiej znaleziono wprawdzie śpichrz z rozkładem wewnętrznym, odpowiadającym zupełnie temu, o którym mówił ajent policyjny, a jeden z kolegów „Frygi“ znalazł nawet w murze ślady, prawdopodobnie od kul, ale zato w śpichrzu nie było ani jednej paczki, ani jednej skrzyni. Co-