stawszy się w ręce sprawiedliwości, „Czerwony Janek“ musiałby zapłacić nie za jedno. Ale bandyta nie miał bynajmniej chęci poznajomienia się z kajdanami. Udało mu się umknąć.
Legenda o tej ucieczce do dziś dnia żyje na Powiślu.
Już od paru godzin ajenci chodzili za „Czerwonym Jankiem“. Czuł on ich za sobą; następowali mu na pięty. Lada chwila mogli go zaaresztować. Bandyta znajdował się właśnie na jednej z ulic nadwiślańskich. Podążył ku Wiśle. Ajenci, którym polecono tylko obserwować go, ażeby w ten sposób znaleźć przeciw niemu poszlaki, lub trafić na trop domniemanych wspólników, szli za jego śladem. „Czerwony Janek“, znalazłszy się na brzegu, wszedł do łazienek letnich na Wiśle. Było to lato, godzina popołudniowa, mnóstwo osób używało kąpieli; panował ożywiony ruch. Jeden z ajentów zaproponował, ażeby zaraz zaaresztować ptaszka, inni jednak temu się sprzeciwili, z obawy niepotrzebnego skandalu.
— Nie zginie nam — rzekł jeden.
— Niech się wykąpie — dorzucił drugi — będzie z nim mniej kłopotu na Pawiaku.
Ta kąpiel trwała jednak zbyt długo; upłynęła godzina, dwie, trzy, zbliżał się wieczór, a „Czerwonego Janka“ nie było widać... Łazienka zresztą znajdowała się w Wiśle, na otwarłem miejscu, ajenci obserwowali ją ze wszystkich stron, nie było więc obawy, ażeby bandyta zemknął. Trzeba było
Strona:Henryk Nagiel - Tajemnice Nalewek.djvu/363
Ta strona została uwierzytelniona.