krajowemi banknotami, a w kieszeni brzęczało srebro i złoto pruskie. Ale „Czerwony Janek“ przybył w celu załatwienia pewnego interesu i dlatego nie myślał o niczem innem, dopóki najpierw z nim nie skończy. Zresztą niebardzo dlań bezpiecznie byłoby hulać po Warszawie. Znali go tu dobrze, a między innymi miał już z nim nieraz do czynienia „Fryga“.
Na stoliku, przystawionym do okna, leżał zaczęty list, a obok porzucone pióro. Widocznie pisanie nie stanowiło jednej ze zwykłych robót „Czerwonego Janka“; dowodziły tego liczne kleksy na papierze i fantastyczne linje pisma.
— Dlaczego on nie przychodzi i nie daje znaku życia? — mruknął pod nosem opryszek.
Po chwili usiadł przy stoliku. Zaklął zbyt energicznie, ażeby można oryginalne jego słowa powtórzyć.
— Trzeba to skończyć! — rzekł do siebie.
Po pół godzinie ciężkiej pracy, podczas której „Czerwony Janek“ aż się spocił, list był skończony.
Oto, jak brzmiało to pismo, którego zbyt fantastycznej ortografji oszczędzamy naszym czytelnikom:
Mój panie!
„Pisałem już do pana i pan nie przychodzisz. Taka robota to się psu na budę nie zda. Jak pan chcesz co zarobić, to pan się ze mną zobacz. Pan możesz dobry interes zrobić i dostać pieniędzy. Koniecznie odpisz pan, gdzie i jak można się z nim
Strona:Henryk Nagiel - Tajemnice Nalewek.djvu/368
Ta strona została uwierzytelniona.