widzieć, bo ja chcę jednych, co na nich mam złość, „nakryć“. Więc niech pan odpisze, bo jak nie, to do kogo innego z tem pójdę, co mi będzie jeszcze wdzięczny — słowo porządnego „andrusa“. Nie mam co więcej do pisania, tylko proszę o odpis.
List ten nosił następujący oryginalny adres:
„Wielmożna Fryga
u łapaczów
w Ratuszu“.
„Czerwony Janek“ z przyjemnością odczytał swe arcydzieło; widocznie był z niego kontent. Po chwili pociągnął za dzwonek. Dopiero po kilku zadzwonieniach ukazał się we drzwiach jakiś Żydek. „Czerwony Janek“ nie znał go.
— Czego chcesz? — zapytał.
— Ja jestem numerowy.
— Już tamtego niema?
— Nie.
— Chcesz zarobić dwa złote?
— Zaco nie?
— Odniesiesz ten list do ratusza.
Żydek mimowoli cofnął się wtył.
— Do ratusza? — zapytał, spoglądając dziwnie na „Czerwonego Janka“.
— I przyniesiesz odpowiedź. Masz złotówkę. Drugą dostaniesz, jak wrócisz.
Żydek już się uspokoił.
— Dobrze — rzekł.