chwilę otwierał drzwi izdebki, położonej pod samym dachem. Z izdebki wionęło nań zaduszone, wstrętne powietrze. Na ziemi leżało lub siedziało koło siebie kilka indywiduów, porządnie obszarpanych; w głębi coś się poruszało za zaimprowizowaną zasłoną, utworzoną z brudnych szmat, zawieszonych na sznurze. Z poza tej zasłony wyjrzała rozczochrana głowa jakiejś megery.
Po krótkiej chwili z pod szmat wypełznął mały, jeszcze młody Żydek. Na widok „Joska“, twarz jego wyraziła razem zdziwienie i szacunek.
— Mam do ciebie interes, pilny interes — rzekł „Josek“.
Żydziak zaszwargotał coś do wyglądającej z za szmat megery i krzyknął po żydowsku na drabów, zalegających podłogę. W parę chwil, kolejno, wynieśli się oni z izby. Ostatnia wyszła stara Żydówka; przechodząc koło „Joska“, oddała mu ukłon, który miał pretensję do elegancji.
„Josek“ i gospodarz izdebki zostali sami. Konferencja ich trwała przeszło kwadrans. „Josek“ dawał swemu interlokutorowi jakieś papierki. Na progu, wychodząc, zwrócił się jeszcze raz do niego:
— Zrozumiałeś wszystko?
— Zrozumiałem.
— Pamiętaj, że do czwartej jestem w kantorze, od piątej do szóstej w cukierni, potem do ósmej w domu. Do ósmej masz mi dać wiadomość. Sam się nie pokazuj, przyślij posłańca.
Żydek jeszcze raz skinął twierdząco głową.
Strona:Henryk Nagiel - Tajemnice Nalewek.djvu/375
Ta strona została uwierzytelniona.