szeptano. Kolejno niektórzy z urzędników byli wzywani do gabinetu pana Natana. Nikt dobrze nie rozumiał, o co idzie, ale wszyscy byli potrosze zaniepokojeni. Coś się stało. Ale co? Urzędnicy podawali sobie do ucha wieść o jakichś stratach, o depeszach, o niewypłacalności podobno aż paru znaczniejszych klijentów. Robota się nie kleiła.
„Josek“ śmigał piórem po papierze, nie odrywając się od pracy; tylko zrzadka spojrzenie jego, pełne ironji, ślizgało się po papierach i dotykało przez sekundę zaniepokojonych postaci kolegów.
W tej chwili na progu pokoju stanął woźny.
— Pan Stiefel będzie łaskaw do pana Lurjego.
— A!...
Za chwilę „Josek“, na którego ustach błądził ciągle niewysłowiony uśmiech ironji, znajdował się w korytarzu, prowadzącym do gabinetu pana Natana. Wyjął z kieszeni dużą kopertę, wygładził ją, strzepnął, wreszcie przyjrzał się jej pod światło.
— Dobrze — rzekł do siebie.
Zapukał do drzwi gabinetu. Kiedy znalazł się wewnątrz, wyciągnął najpierw kopertę do pana Natana.
— W tej chwili przyniesiono — rzekł.
Pan Natan, nie patrząc rzucił list na ogromne biurko.
— Dobrze, dobrze — rzekł. — Siadaj pan, panie Stiefel.
„Josek“ aż się cofnął.
Strona:Henryk Nagiel - Tajemnice Nalewek.djvu/377
Ta strona została uwierzytelniona.