„Złota Rączka“ przyglądała się przez chwilę; na jej twarzy odbił się podziw.
— Niepodobna, niema żadnej różnicy.
Na ustach kantorzysty ukazał się triumfujący uśmiech. „Złota Rączka“ była już obok niego.
— Za to też ciebię kocham, mój maleńki — wołała z entuzjazmem — że jesteś we wszystkiem doskonały.
„Josek“ niebawem uwolnił się z jej uścisku.
— Czas iść! — rzekł.
W półtorej godziny potem, po załatwieniu zlecenia pana Natana i doręczeniu mniemanemu panu Pfeifrowi listu, tak zręcznie przez siebie podrobionego, kantorzysta szedł przez ulicę Rymarską. Zbliżał się do cukierni, do której zwykł był popołudniu wstępować na filiżankę czarnej kawy i na gazety.
Niedaleko drzwi cukierni zastąpił mu drogę posłaniec. Pomimo kostjumu, na pierwszy rzut oka można było w nim poznać młodego żydka, z którym tego ranka konferował w jego mieszkaniu „Josek“. Uważniej mu się przyjrzawszy, spostrzeglibyśmy, że jest on jak dwie krople wody podobny do numerowego, którego widzieliśmy w jednym z poprzednich rozdziałów w numerze „Czerwonego Janka“.
— Są nowości? — zapytał „Josek“.
— Ważne — była odpowiedź. — Dlatego sam chciałem się zobaczyć z panem. Pożyczyłem munduru od znajomego posłańca.
Strona:Henryk Nagiel - Tajemnice Nalewek.djvu/389
Ta strona została uwierzytelniona.