boisz się, czy przypadkiem nie stało się co złego temu w numerze, temu „Czerwonemu Jankowi“?
Mały Żydek podniósł do góry głowę.
— Tak, ja się o to boję — rzekł.
Przez chwilę panowało milczenie.
— A gdyby tak było? Cobyś zrobił?
Nowy dreszcz przebiegł przez całe ciało małego Żydka; zęby szczękały mu, jak w febrze.
— Nie wiem — rzekł powoli. — Talmud...
Kantorzysta patrzył nań z politowaniem. Powoli, nie śpiesząc się, wyjął z kieszeni kamizelki coś małego, błyszczącego pod blademi promieniami latarni. Było to coś w rodzaju małego medaljonu. Przysunął ów przedmiot do oczu zdumionego i ciągle jeszcze drżącego Żydka.
— Widzisz to? — zapytał.
Efekt był niespodziewany. Żydek przez krótką chwilę spoglądał na ów drobny przedmiot; na jego twarzy malowało się osłupienie. Pochylił się, zgarbił i, zaledwie odważając się podnieść oczy do góry, rzucił tylko trzy słowa zapytania:
— To pan „sam“?
Na to „sam“ położony był akcent.
— Ja odpowiedział „Josek“ — dlatego też sądzę, że teraz odejdą ci od głowy te głupstwa. Wiesz teraz, że jeśli jemu się stało co złego, to i tobie tem bardziej mogłoby również być źle, gdybyś miał jakiekolwiek skrupuły.
Żydek zgarbił się jeszcze bardziej; nie mówił teraz ani słowa.
Strona:Henryk Nagiel - Tajemnice Nalewek.djvu/399
Ta strona została uwierzytelniona.