łecznej. Matka, pomimo niezbyt podeszłego wieku, pochylona ku ziemi, widocznie od ciężaru cierpienia, potrafiła jednak ukazać w wielkich niebieskich oczach, kiedy je podniosła do góry, dumę i powagę. Córka było to urocze, szesnastoletnie dziewczę, o postaci szlachetnej i idealnych rysach Madonny.
Żyły, jak mogły, najczęściej chlebem i wodą. Starały się znaleźć jakąś pracę, choćby najcięższą, ale w warunkach miejscowych było to prawie niemożebnem. Niekiedy, bardzo rzadko, udało się im zarobić parę złotych, a potem znów musiały czekać długo, długo na podobną, nieprawdopodobnie szczęśliwą sposobność. Zresztą, od czasu do czasu otrzymywały drobne sumki z poczty i kolejno zastawiały u sąsiednich fanciarzy drobne kosztowności, widocznie pamiątki lepszych czasów.
Drzwi ich poddasza znajdowały się wprost drzwi izdebki Mojżesza. Pomimo to, gdyby go zapytano, kto są jego sąsiedzi na pewno nie umiałby na to odpowiedzieć. Zbyt był pogrążony w sobie, zbyt gorąco umiłował wielkie, uśmiechające się doń cele, ażeby miał uważniej spoglądać na świat zewnętrzny. Spotykał nieraz na brudnych schodach matkę, owiniętą w wypłowiały szal, kaszlącą suchotniczym kaszlem, albo córkę, wracającą z trochą zapasów do domu, wiotką i pełną szlachetności, w swej czarnej, wytartej sukience, ale nie zwracał na nie uwagi.
Strona:Henryk Nagiel - Tajemnice Nalewek.djvu/423
Ta strona została uwierzytelniona.