Strona:Henryk Nagiel - Tajemnice Nalewek.djvu/424

Ta strona została uwierzytelniona.

Było to pewnej październikowej nocy. Mojżesz, schylony nad kulawym stołem, kreślił gorączkową ręką długie linie wyrazów, gdy wtem zapukano do jego drzwi. Zdziwiony, powstał i otworzył je. W bladem oświetleniu świecy ujrzał idealnie piękną twarzyczkę młodego dziewczęcia, zalaną łzami. Na plecy zarzuconą miała jakąś chustkę, z pod której wyglądał niedbały negliż.
— Panie, ratunku! Matka moja umiera! — zdołało wyłkać biedne dziewczę.
Mojżesz był przez chwilę jakgdyby oczarowany. Zdawało mu się, że do brudnej jego izdebki zstąpiło jakieś widzenie, istota nadprzyrodzona, pełna tajemniczego uroku i poezji. Spoglądał na nią zdumiony. Dziewczę łkało.
Po chwili przyszedł do siebie; zrozumiał jej słowa. Uczuł od pierwszego wejrzenia coś niewysłowionego; zdawało mu się, że w tej chwili, bez wahania na jedno jej słowo, zrobiłby wszystko. Dlaczego?... Sam nie pojmował. Ona żądała od niego pomocy. Należało temu żądaniu uczynić zadość.
Zaczął ją pytać. W paru słowach, łkając, objaśniła mu, że mieszkają naprzeciwko, że matka jej już od pewnego czasu była chora, że w tej chwili straciła przytomność i że ona, nie wiedząc co robić, zastukała do najbliższych drzwi o pomoc.
— Pójdźmy! — odpowiedział krótko Mojżesz.
W izdebce dwóch kobiet, od pierwszego rzutu oka, uderzyła go straszna nędza. Zastał tu niemal