Strona:Henryk Nagiel - Tajemnice Nalewek.djvu/429

Ta strona została uwierzytelniona.

Poślesz jutro... zaraz jutro... bo ja nie dożyję jutra... ten list... podług adresu... i będziesz czekała odpowiedzi...
Dziewczę obiecywało spojrzeniem wykonanie zlecenia, nie mogąc znaleźć słów.
Od tego... zależy los... twój... wszystko...
Gwałtowna czkawka przerwała jej dalsze słowa. W pół godziny potem nie żyła.
Wicher kołatał się po ścianach kamienicy i wygrywał dziwne harmonje na klawiszach zepsutych kominów, kiedy Józia z wielkim krzykiem boleści upadła omdlała na zwłoki matki.
Wówczas nastąpiła scena, którą pióro wzdryga się opisać.
Mojżesz sam jeden z trupem i kobietą omdlałą, przy mdłem świetle lampki, stracił zkolei głowę.
Rzucił się na pomoc dziewczęciu. Chciał je ocucić. Podniósł je najpierw z ciała matki i przeniósł na drugi barłóg, znajdujący się w drugim końcu izdebki. Ciało dziewczęcia gęło się, jak wosk, w jego rękach, ognistych od wewnętrznego żaru, a jednocześnie zimnych, jak lód.
— Skąd mi się przyplątała gorączka? — pytał sam siebie machinalnie, drżąc, jak w febrze, w chwli, kiedy składał omdlałe ciało dziewczęcia na barłóg.
Nie rozumiejąc dobrze sam, co robi, z głową pełną jakiegoś dziwnego chaosu, począł czynić starania w celu przywrócenia dziewczęcia do przytomności. Ale starania obracały się mimowoli w pieszczoty. Przyciskał do swej pałającej, jak