ogień, piersi gnące się ciało dziewczęcia, okrywał jego twarz gorącemi pocałunkami.
Mojżesz zatrzymał się. Refleksja przychodziła mu do głowy.
— Co ja robię, co ja robię! — mówił sam do siebie.
Chciał uciekać, wołać pomocy. Ale nie strawiony niczem, wybuchający jak wulkan, ogień wschodniej krwi, której życie i książki nie pozwalały dotąd wydobyć się na wierzch, popychał go ku nieprzytomnemu dziewczęciu, pomimo całej grozy chwili, pomimo nieostygłego jeszcze trupa, który spoczywał w drugim kącie izby.
Bo ten Żyd kochał, szalenie kochał od dwóch tygodni, jak je ujrzał, to chrześcijańskie dziewczę. Kochał je miłością pierwszą i jedyną, miłością pełną gwałtowności, namiętną, szalejącą, która już dziesiątki razy w ciągu tych dwóch tygodni o mało nie wybuchnęła nazewnątrz z pod pokrywy jego zimnej powierzchowności, miłością, o której mówiły tylko jego głębokie, palące się wewnątrz oczy.
Miłość ta była bez nadziei. Ją, pomimo całej jej nędzy, dzieliła od niego taka ogromna przestrzeń, tyle przesądów, stosunków i barjer, że ani mogło być mowy o tem, żeby ją posiadał prawnie, żeby została jego żoną. Musiałby zresztą zmienić wiarę, a on tego nie chciał. Z dumą powtarzał sobie, iż należy do plemienia wyjątkowego, ukochnego przez Jehowę, czy tę siłę kosmiczną, którą na
Strona:Henryk Nagiel - Tajemnice Nalewek.djvu/430
Ta strona została uwierzytelniona.