Strona:Henryk Nagiel - Tajemnice Nalewek.djvu/438

Ta strona została uwierzytelniona.

cić wszystkie nadzieje dziewczęcia na przyszłość, nosiła jakieś nic nieznaczące nazwisko. Kopertę ową, grubą, z wielkiemi, pociągłym charakterem skreślonemi literami adresu, Józia pokazała poczciwemu proboszczowi. Ledwo że na nią nie krzyknął.
— Źle sobie życzysz, moje dziecko, czy co? wołał. — Widocznie masz rodzinę, ludzi, którzy się tobą w imię związku krwi zająć i zainteresować powinni. Matka, moje dziecko, nie chciała, czy nie mogła ich znać, ale dla ciebie te przyczyny nie istnieją. Ona ci z za grobu kazała wysłać kopertę pod właściwym aderesem; trzeba jej być posłuszną.
Jednem słowem, tajemniczy list został wysłany.
Tymczasem Józia mieszkała u zakrystjanów. Znaleziono dla niej zajęcie, które poczęści wystarczało na jej skromne potrzeby; o reszcie myślał poczciwy proboszcz, powtarzając niemal codzień:
— Poczekajmy... poczekajmy... Niedługo, moje dziecko, przyjdzie odpowiedź na list i, da Bóg zostaniesz jeszcze dobrodziejką naszego skromnego kościoła.
Upłynęło parę miesięcy. Wiosna nastąpiła po zimie; zieleń wykwitała zewsząd; ziemia zdawała się kąpać w potokach słońca. Pomimo słonecznego blasku natury, pomimo całej serdeczności swych gospodarzy, wreszcie mimo, że pełen wiośnianych uśmiechów jej wiek kazałby zapomnieć już nieco o śmierci matki, Józia była ciągle przygnębiona i milcząca. Na jej matowo bladej twarzy uśmiech nie gościł ani przez sekundę. W głębi