— A więc zgadłeś. Poco hypokryzja? Tak, z powodu kobiety, a raczej z powodu kobiet... Bo jest ich dwie...
— Aż? — pytał pan Joachim, z uśmiechem półdobrodusznym, półkarcącym — Don Juan z ciebie... Zresztą pomówimy o tej kwestji potem. Teraz idźmy śladem naszej myśli.
Przybrał znowu minę zupełnie poważną.
— Otóż było nam bardzo dobrze, jako wspólnikom firmy „Ejteles i Sp“. Oprócz operacyj jawnych, znanych głowie firmy, obracaliśmy jego i jego kasjera pieniądze za kulisami na nasze własne przedsiębiorstwa, maleńką kontrabandę; mały bank złodziejski zagranicą, trochę na kupno i sprzedaż kradzionych przedmiotów, słowem, zbieraliśmy ładne dochodziki... Nieprawdaż?
Pan Natan, który po wyznaniu, zrobionem wspólnikowi zdawał się odzyskiwać energję, skinął głową.
— Jednem słowem, przez dwa lata każdy z nas zarobił po 40 tysięcy rubelków rocznie, a odliczywszy nawet 30% dla „naszych“ i dla „niego samego“, mieliśmy czem uspokoić wyrzuty sumienia, gdyby one kiedykolwiek nas napastowały.
W tem miejscu nawet panu Natanowi, pomimo jego przygnębienia, wystąpił na usta przelotny uśmiech.
— I byłoby wszystko dobrze, kochany Natatanie, gdyby nie kobiety, wobec których ty — nie robię ci z tego bynajmniej zarzutu — jesteś słabszy, niż wosk. Zaczęły cię one kosztować
Strona:Henryk Nagiel - Tajemnice Nalewek.djvu/471
Ta strona została uwierzytelniona.