Strona:Henryk Nagiel - Tajemnice Nalewek.djvu/475

Ta strona została uwierzytelniona.

— Ależ przekonywam cię o tem od czterech dni! — przerwał gwałtownie pan Natan.
— Wybacz, przekonywasz nietylko ty, ale i fakty. Po namyśle widzę, że twojego Strzeleckiego musiał „ubrać“ ten nieznany ktoś, który się podzielił z nami zawartością kasy Ejtelesa. Jest on mądrzejszy nawet od nas i ma bardzo dobry zwyczaj: popełniwszy kradzież, szczególniej tego rodzaju, uważał za właściwe znaleźć winowajcę dla sędziów i policji, ażeby jemu samemu na pięty nie następowali... Co powiesz o tem?
Pan Natan nie odrzekł nic.
— Otóż i dochodzimy do powodów zamierzonej likwidacji. Ten niepochwytny ktoś najwidoczniej trzyma nas w ręku i może nam skręcić kark, kiedy zechce. To jasne jak słońce. Jeśli mógł to uczynić z takiem niewinnem jagnięciem, jak Strzelecki, tembardziej nie będzie sobie robił ceremonji z nami.
— A więc zgadzasz się wreszcie na moje wnioski?
— Poczekaj. Zgodzę się na wszystko, do czego dojdę drogą logiki i rozumowania. Ma się rozumieć, byłoby nieźle z twojej strony, gdybyś mi w tem dopomógł, zamiast robić miny i mruczeć pod nosem.
— Zgoda! — rzekł krótko pan Natan.
— Otóż przyznam razem z tobą, iż takie położenie jest stanowczo niemożebne i konieczność wyjścia z niego jest pierwszym powodem, skłaniającym nas do „likwidacji“. Jako drugi powód