— W każdym razie — ciągnął dalej pan Lurje to druga stanowcza przyczyna „likwidacji“.
— A trzecia? — pytał pan Joachim, który znów na chwilę odzyskał swą zwykłą wesołość i zimną krew.
— Trzecia? Ta jest najważniejsza. Bank Ejtelesa jest na brzegu przepaści. Po ostatnich niewypłacalnościach, które nam, jak grom, na głowę spadły, jesteśmy prawie na czysto. Aktywa równoważą pasywa, a stary Ejteles, jeśli nie posiada gdziekolwiek schowanej znaczniejszej sumy, o co go zresztą bardzo podejrzewam, może się pewnego pięknego poranku obudzić żebrakiem. Katastrofa musi lada dzień nastąpić. O ile znam starego Ejtelesa, a znam go dobrze, choćby posiadał w zanadrzu miljon, nie dotknie się go, ażeby ratować upadającą w gruzy ruinę swego banku. A więc za miesiąc, dwa miesiące, może za tydzień, bylibyśmy zmuszeni ustąpić z korzystnej pozycji, jaką obecnie zajmujemy, likwidować pod grozą sądów... bez żadnej korzyści, tracąc wszystko, poddani zawsze przykrym skutkom prawa. Czy nie lepiej uprzedzić likwidację i uskutecznić ją podług swej woli?
Głos pana Natana brzmiał w tej chwili siłą i energją; oczy jego, zaczerwienione i podsiniałe, pod ciężko opadającemi powiekami, świeciły fosforycznie. Pan Joachim był całkowicie poważny; spoglądał przez długą chwilę w przestrzeń.
— A więc tak — rzekł wkońcu. — Likwidujemy. „Likwidacja“ jest koniecznie potrzebna.
Strona:Henryk Nagiel - Tajemnice Nalewek.djvu/479
Ta strona została uwierzytelniona.