Strona:Henryk Nagiel - Tajemnice Nalewek.djvu/487

Ta strona została uwierzytelniona.

Późnym jesiennym wieczorem, w jednej z uliczek, położonych tuż na krańcu przedmieścia wolskiego, o parę tylko kroków od „glinianek“, spostrzegamy niespodziewany ruch. Wokoło ciemno. Zdaleka tylko wysoki, starożytnej formy rewerber na oleju rzuca niepewne, drżące smugi blado-żółtawego światła. W skąpych tych promieniach ukazują się od czasu do czasu niewyraźne jakieś postaci. Słychać plusk błota pod stopami. Cienie pukają do parkanu, ukrywającego w głębi domek, raczej chałupkę i po chwili znikają we wnętrzu.
Trwa to już od pół godziny. Wejdźmy przez furtkę wewnątrz podwórza za jednym z pukających. Jest to wysoki, dobrze zbudowany mężczyzna; jego strój, o ile przy bladych błyskach lampki sądzić można, jest bez zarzutu, pełen elegancji. Gdybyśmy mogli się przy świetle przyjrzeć twarzy nieznajomego, przekonalibyśmy się, że jest to Natan Lurje.
Przebrnąwszy kałuże błota, znalazł się on przed chałupką, ukrytą w głębi podwórza, i wstąpił na wysoki próg sieni, prowadzącej do wnętrza domku. Odpowiedziawszy skinieniem na tajemniczy znak, który mu zrobiła jakaś ukryta za drzwiami w cieniu osobistość, pan Natan skierował się krokiem pewnym w głąb sionki. Po chwili trafił na drzwi, które otworzył; nastąpiły wkrótce drugie drzwi, za niemi schody, oświetlone niewyraźnem światełkiem lampki.
Kiedy pan Natan spuszczał się po tych schodach, uderzających w twarz ciężkiem piwnicznem