Strona:Henryk Nagiel - Tajemnice Nalewek.djvu/492

Ta strona została uwierzytelniona.

Wiemy już, co w języku bandytów znaczy „ta“.
Trudno opisać popłoch, który zapanował następnie. W jednej chwili światła pogasły.
W dwie minuty potem, kiedy przez drzwi, któremi niedawno widzieliśmy wchodzącego pana Natana, wkroczyła gromada ajentów z zapalonemi latarniami, w piwnicy nie było nikogo. Nawet przed chwilą rzucony o ziemię pan Natan zniknął. Tylko z poza beczki, przysuniętej do ściany, wysunął się jakiś cień.
— „Fryga“? — zapytał urzędnik, kierujący wyprawą.
— Ja proszę pana naczelnika.
— Gdzież oni, u licha?
„Fryga“ miał w tej chwili minę godną pożałowania.
— Nie wiem — odrzekł, rozkładając ręce.
— Cóżeś tu u licha robił?
Ajent policyjny w paru słowach opowiedział gwałtowne sceny, których był świadkiem, ukryty w kącie piwnicy, wreszcie wyraził przypuszczenie, że zebrani musieli zniknąć przez jakieś ukryte wyjście.
— Znów pudło... — zrobił uwagę urzędnik.
— Niezupełnie, panie naczelniku — ośmielił się odpowiedzieć ajent.
— Jakto?
— Mamy tutaj sporo ciekawych rzeczy, jest czem otrzeć łzy. Oto kontrabanda, a tam dalej