— Słuchajno, Ejteles, czy można gadać z tobą poważnie?
— Zaco nie, jak wół do karety...
— Czegożeś więc wpadł tutaj, jak bomba, i przywlókł jeszcze ze sobą Temę?
— Ty potrzebujesz nie robić niewłaściwe porównanie. Ja tu przyleciałem na ratunek naszego Janka. Mój dziadek, ten ganef, wsadził go do kozy. To rozbój, gałganiarstwo! Naszego wiceprezesa, Janka Strzeleckiego, co ja go kocham tak prawie, jak Temę... I o co? O marne trzysta tysięcy... Ty wiesz, Lolek, co to są moje te trzysta tysięcy. Ja pozwalam staremu wydziedziczyć mnie na tych pieniądzów i cicho, sza.. Jak pies z dziadem w wąskiej ulicy!
Zgromadzeni z uśmiechem, lecz z prawdziwem zajęciem przysłuchiwali się lawinie bezładnych słów, wypadających z ust przybyłego, zaczerwienionego i roznamiętnionego. Tema stała nieopodal, oparłszy się o fortepian. Wybornie skrojona, gustowna suknia opinała bogate jej kształty. Na jej ustach przestał już błądzić uśmiech, który było widać przed chwilą.
— Potrzebujecie, moi panowie, wiedzieć, że i ona rozpacza o tego biedaka... Dziś, kiedy do niej przyszedłem, zastałem ją taką spłakaną, jak groch z kapustą. Nie może sobie darować, że ona stała się trochę przyczyną jego nieszczęścia. Ale ja jej powiedziałem: kpij sobie z tego, jak kwiatek do kożucha.
Strona:Henryk Nagiel - Tajemnice Nalewek.djvu/53
Ta strona została uwierzytelniona.