kiem i pchnął go tak silnie, że niedźwiedź razem z nim spadł z krawędzi skały w bezdenną przepaść. Ja zostałem uratowany. Jak się to stało, że ani ostre iglice skał, ani ostrzejsze jeszcze szpony niedźwiedzia nie dobiły go raz na zawsze? doprawdy niewiem. Nazajutrz rano przynieśli go bez życia prawie do naszego obozu górale. Zatrzymał się podobno na krzakach, rosnących w szczelinach kamienistej ściany, stamtąd spadł na występ skał, gdzie też przeleżał sporo czasu omdlony. Przy swej żelaznej kompleksji, w tydzień był zdrów.
Raz znowu, kiedy właściciele jakiejś chaty, spalonej od naszych kul, przyszli błagać o pomoc, Janek najspokojniej wyjął zaszyte w koszuli ostatnie trzysta franków i oddał im.
Na drugi dzień nie mieliśmy co jeść...
Był to chłopak, zdolny iść za pierwszym, zawsze szlachetnym popędem serca, prędki, jak ogień, energiczny i dzielny. Jak dziś groszem i pracą, tak wtenczas krwią i życiem szedł w pomoc każdemu... Francuzi, których niewiele co porusza, wyróżnili go z pomiędzy siebie, nazywając „Un brave Polonais“.
Raz do naszego sierżanta, kościstego, niezgrabnego górala, przyjechała w odwiedziny żona z synem. Chata ich znajdowała się właśnie nieopodal naszej chwilowej kwatery i biedacy z całego serca korzystali ze sposobności powitania męża i ojca. Nie zrażały ich niebezpieczeństwa wojny, które mówiąc nawiasem, stały się z czasem czemś
Strona:Henryk Nagiel - Tajemnice Nalewek.djvu/60
Ta strona została uwierzytelniona.