spokojny, tylko kobieta rzucała się, jak wilczyca w żelaznej klatce.
Było ciemno, choć oko wykol. Księżyc schował się za chmury. Ani twarzy, ani nawet figury naszych więźniów odróżnić nie mogliśmy.
Naraz na skały trysnęło złotawe, blade światło księżyca. Wąski sierp nocnego towarzysza ziemi wysunął się na horyzont. W tym blasku mignęła przed nami młoda, wcale przystojna, o dziwnie demonicznym uśmiechu twarz kobiety, rzekłbyś — dziewczęcia.
— To ty! — zawołał Janek, puszczając Prusaka.
Gdyby nie moja baczność, szpieg zdołałby w tej chwili umknąć. Przytrzymałem go. Była chwila milczenia.
— Tak to ja! — odrzekła kobieta po francusku.
— Więc zostałaś szpiegiem! — zawołał Janek.
— Sądź, jak chcesz! — było jej odpowiedzią. Jednocześnie wybuchnęła spazmatycznym śmiechem; po chwili dodała: — Więc pan ciągle przypuszczasz, że masz nade mną jakieś prawa, jak tam na Avenue de l’Impératrice, w Paryżu... To zabawne.
— Niema tu mowy o prawach. Jestem żołnierzem w szeregach Francji — ukazał jej przy mgle księżyca tornister przewieszony za plecami — mam prawo karać wrogów mej przybranej ojczyzny.
Strona:Henryk Nagiel - Tajemnice Nalewek.djvu/63
Ta strona została uwierzytelniona.