ki. Wszędzie po pokoju rozstawiono mnóstwo przedmiotów różnego rodzaju i użytku.
W pokoju znajdują się w tej chwili (godzina wieczorna) dwie osoby.
Jedną z nich jest właściciel, a może współwłaściciel „Kantoru“, pan Apenszlak, człowiek już dobrze stary, o niezmiernie ciekawej i charakterystycznej twarzy.
Nos zakrzywiony, jak dziób krogulczy, oczki małe i latające, duża głowa łysa, tylko gdzie niegdzie kępkami żółtawo-brudnych włosów pokryta, ani wąsów, ani brody — oto rysopis tej osobistości. Dodać trzeba do tego jeszcze niezmiernie charakterystyczne zmarszczki, ściągające całą skórę na jego twarzy w jakieś fantastyczne fałdy, ażeby wyobrazić sobie tego człowieka.
Naprzeciwko niego za stołem siedzi znany już czytelnikom — „Josek“.
Rozmowa jest widocznie bardzo ożywiona.
— Więc pan — zapytuje w tej chwili „Josek“ — nie chcesz mi tym razem zrobić tego, czego od pana żądam?
— Tak.
— I dlaczego?
— Ja panu, mój młody panie, powiem jedną powieść, co jest w talmudu: Jeden rabin miał jedną kozę, co mu bardzo dużo dobre mleko dawała. To wiesz pan co un zrobił? Un chciał ją siedem razy na dzień doić. To wiesz pan co ona zrobiła? Wzięła — i zdechła.
Strona:Henryk Nagiel - Tajemnice Nalewek.djvu/83
Ta strona została uwierzytelniona.