Strona:Henryk Pontoppidan - Djabeł domowego ogniska.djvu/10

Ta strona została przepisana.

Oboje urodzili się w stolicy i, mimo wielkich upojeń miłosnych pierwszego okresu małżeństwa, doznawali w głębi dusz cichej rozpaczy. Znalazłszy się wśród nowych warunków, otoczeni nieznanymi sobie ludźmi, rzuceni w bezdrzewną okolicę Jutlandji, gdzie była jeno roztocz ziemi i ogromna kopuła nieba nad nimi odczuwali coś w rodzaju strachu i z piersi wyrywały im, się okrzyki zbłąkanej pary kurcząt.
Łzami napełniały się oczy pani Emy na wspomnienie tego, co porzuciła, oraz na myśl, że tam, w stolicy pewnie już o niej całkiem zapomniano. Ile razy Arnold poszedł do chorych, siadywała w jego pokoju, owładnięta uczuciem opuszczenia i czekała jego powrotu w bezczynności zupełnej.
Wspominając te chwile, dziwiła się sobie wielce. Jakże mogła być tak dziecinną? Siedziała przy oknie z głową opartą na dłoni i wpatrywała się w sinawe wzgórza na skraju rozlewnej pustaci wrzosów, uważając się za istotę zapomnianą zgoła przez ludzi, pozostałą na jakimś innym globie, w niezmiernych przestworzach międzyplanetarnych.
Trudno bo sobie zresztą wyobrazić pustki większej nad Soenderboel i Arnold nie mógł znaleźć chyba nic okropniejszego.
Trzy mile dzieliły ich od najbliższej stacji kolejowej. Łącznik pomiędzy wsią a światem stanowiła poczta, samego zaś świata nie oglądał tu nikt. Wielki, kryty, żółty wóz pocztowy, z ponsowo ubranym woźnicą byłby niezawodnie przyczynił się do ożywienia krajobrazu. Niestety kareta wyjeżdżała nocą i wracała również późnym wieczorem, tak że tocząc się ulicą wiejską, rzucała jeno poświatę na senne marzenia mieszkańców. Łoskot kół i smugi światła latarni, mu-