Strona:Henryk Pontoppidan - Djabeł domowego ogniska.djvu/12

Ta strona została przepisana.

dowoleni. W obrębie parkanu z desek, otaczającego ich ogród i dom i chroniącego zarazem od zachodnich wichrów, stworzyli sobie mały raj ziemski, gdzie słońce smaliło jędrne ciałka małego Kaina i Abla, zaś mniejsza jeszcze, roczna Ewa o złotych włosach jeździła oklep na grzbiecie matki. W raju owym żyły też rozmaite pożyteczne i mnożne zwierzęta, plącząc się po podwórzu, lub odzywając różnemi głosami z gospodarczych zabudowań.
Szczęście doktorstwa byłoby zupełne, gdyby nie mieli za sąsiada nauczyciela Soerensena i jego szklano-okiej małżonki.
Pewnego dnia w lutym, po długiej przerwie w korespondencji z krewnymi w Kopenhadze otrzymali list, w którym zapowiedziały swój przyjazd dwie kuzynki Emy i kuzyn, na samą ostatnią noc karnawałową.
Nie była to, zaiste odpowiednia pora i trudno się było w tym czasie pochlubić wobec gości dostatkami. Ogród zasypany był śniegiem, a miejsca wobec wzrostu rodziny i domowników było dosyć niewiele, tak że z trudnością niemałą przyszło im znaleźć nocleg, wygodny dla trzech osób. Ale Ema była dzielną kobieciną.
W niesłychanie sprytny sposób, z prawdziwym wprost talentem urządziła wszystko, pościągała ze strychu różne kanapy i leżaki, a także kuchnię zaopatrzyła obficie i zarządziła co trzeba. Goście, powtarzała raz po raz, muszą odnieść wrażenie, że są mile widziani, a nawet pożądani. Pozatem uznała za swój punkt honoru pokazać Kopenhagczykom, czego dokazać mogą ludzie dzielni i zaradni nawet pośród jutlandzkiej pustaci.