suchemi liśćmi ziemi i straszyły ją, ukazując się znagła, to znów chowając się za pnie.
Zatrzymała się na skraju parku u małej furtki i stała przez chwilę z ręką opartą o żelazne jej pręty. Furtka wiodła w aleję lipową, którą szło się ku folwarkowi. Estera widziała stąd wieś, pola i białe, kościelne mury. U skraju drogi siedział stary Anders z daszkiem na oczach i tłukł kamienie. Przyszło jej na myśl, spytać go, czy pastor Bjerring nie zachorował. Anders zaliczał się do „bogobojnych“, uczęszczających w niedzielę na nabożeństwo, to też musiał wiedzieć, co się dzieje na plebanji.
Otwarła szybko furtkę i, stąpając ostrożnie z kamienia na kamień, szła rozmokłą drogą, pociętą śladami kół pełnymi wody. Zaczęła dyplomatycznie rozmawiać o pogodzie, potem zaś dowiadywać się o zdrowiu żony Andersa, który był wprawdzie „bogobojny“, ale również wielki kpiarz. Zacisnął usta, uśmiechał się i gdy spytała o Bjerringa, powiedział, że jeśli go chce zobaczyć, to powinna chwilę zaczekać. Kapelan udał się przed pół godzinką, ubrany w komże i ornat, do jednego z chorych parobków folwarcznych z wijatykiem.
Estera zaczerwieniła się i odeszła odeń zaraz, oburzona i zmieszana. Przestraszyła się na myśl, że ludzie zaczną mówić o niej i kapelanie i że ta gadanina może dojść do uszu matki. Zdarzyło się jednak, że podczas szybkiego odwrotu spojrzała mimowoli w lipową aleję i zobaczyła kroczącego od strony folwarku mężczyznę w stroju kościelnym.
W pierwszej chwili chciała schować się przed nim do parku. Ale wspomniawszy, że już ją niezawodnie ujrzał, uznała za stosowne zaczekać nań u furtki.
Strona:Henryk Pontoppidan - Djabeł domowego ogniska.djvu/139
Ta strona została przepisana.