— Tak.
— Była pani obecną w chwili jego skonu?
— Tak. Ale podczas rozmowy pana Engelstofta z żoną znajdowałam się w pokoju sąsiednim. Weszłam do sypialni gdy mnie zawołano.
— W jakimże stanie zastała pani chorego?
— Była to już agonja.
— Czy był w stanie mówić?
— Zdaje mi się, że nie...
— Czy, w chwili tej zauważyła pani w nim jakieś wyraźne podniecenie umysłu?
— Była to jeno śmiertelna walka!
— Nie dostrzegła pani tedy czegoś, coby świadczyło o uprzedniej, gwałtownej wymianie słów, czy oporze?
— Nie.
— Jakże sobie pani tłumaczy ten nagły skon?
— Przypuszczam, że wrażenie na widok żony mogło śmierć przyspieszyć, ale sten chorego i bez tego był bardzo zły, tak żeśmy co chwila spodziewali się skonu.
— Bardzo dobrze! Zgadza się to zupełnie z zeznaniem lekarza. A teraz jedno jeszcze. Wszakże gdy śmierć nastąpiła, wyszła pani z pokoju?
— Przeszłam pokój sąsiedni i zawołałam mamzel Andersen, będącą w jadalni.
— Czy nieobecność pani trwała tak długo, by można było przez ten czas otwierać szuflady, lub drzwi kasy w sypialni?
— Nie! Sądzę, że to było niemożliwe.
— Doskonale! A potem zaraz wróciła pani wraz z mnóstwem ludzi, z rządcą, sekretarzem i innymi... prawda?
Strona:Henryk Pontoppidan - Djabeł domowego ogniska.djvu/143
Ta strona została przepisana.