Strona:Henryk Pontoppidan - Djabeł domowego ogniska.djvu/144

Ta strona została przepisana.

— Tak.
— Doskonale! — powtórzył urzędnik, zadał jeszcze kilka pytań, potem zaś podyktował rezultat do protokółu, który został pielęgniarce odczytany, a gdy go uznała za dobry, została zwolniona.
Ale nie odeszła i oświadczyła, że ma coś jeszcze zeznać.
— Cóż jeszcze? — spytał porywczo sędzia.
Silnie podniecona powiedziała, że nie chce nikomu na świecie szkodzić, jeno czuje że sumienie nakazuje jej zeznać coś, o czem prawdopodobnie wie sama jedna tylko.
— To samo mówili wszyscy świadkowie, — zauważył urzędnik — a przy bliższem zbadaniu okazało się, że poza plotkami nie wiedzą niczego na pewne. Cóż pani chce powiedzieć?
Siostra Bodilda powiedziała, iż słyszała jakoby dokument miał zostać spalony na kominku w sypialni, to jednak się nie stało i stać nie mogło.
— Czemużto?
— Bowiem onego wieczoru nie palono niczego w kominku!
— Nie rozumiem! — zdziwił się urzędnik — Czyż spalenie kawałka papieru zostawia taki ślad, by to można rozpoznać? Mówi pani głupstwa! Tego rodzaju skrupułami sumienia nie powinno się zabierać sądowi czasu...
— Pan naczelnik mnie nie zrozumiał! — zawołała pielęgniarka — Tego wieczoru nie mogło być mowy o paleniu na tym kominku ani papieru, ani niczego wogóle innego!
— Skądże u kaduka może to pani wiedzieć?