Powiedziała, że całe palenisko kominka zapchane było kawałkami waty, których używano do nacierania piersi i pleców chorego spirytusem. Znalazła ową watę nietkniętą na drugi dzień po śmierci pana Engelstofta, a materjał tak palny jak wata zająłby się niechybnie przy zetknięciu z płomieniem.
Urzędnik rozparł się w swym fotelu i skrzyżował ręce na piersiach. Oj... oj... pomyślał, wpatrując się przenikliwie w pielęgniarkę. Więc i ta, na tak uczciwą wyglądająca osoba, jest w spisku? Ano... trzeba ją tedy co prędzej zdemaskować, podobnie jak innych.
— Dziwne pani powiada rzeczy! — zauważył — Skądże przyszło pani na myśl zaglądać do kominka? Wówczas nikt nie przypuszczał, że dokument został spalony!
— Zalicza się to do moich obowiązków, bym przed opuszczeniem domu chorego wszystko doprowadziła do porządku i usunęła przedmioty, które były z nim w styczności.
Urzędnik zmieszał się. Musiał przyznać, że nad tym punktem trzeba się lepiej zastanowić i zbadać rzecz gruntowniej.
— Hm... więc pani powyjmowała z kominka kawałki waty?
— Spaliłam je!
— Hm... sądzę, że pani sobie zdaje sprawę z wagi swych zeznań dla całej sprawy. Proszę tedy zastanowić się dobrze, bo jeśliby się okazało, że nie są zgodne z prawdą, wówczas skutki mogłyby być dla pani bardzo przykre...
— To szczera prawda! — zapewniła, a łzy napłynęły jej do oczu.
Strona:Henryk Pontoppidan - Djabeł domowego ogniska.djvu/145
Ta strona została przepisana.