Strona:Henryk Pontoppidan - Djabeł domowego ogniska.djvu/15

Ta strona została przepisana.

Siedzieli tak przez dobrą jeszcze chwilę, rozmawiając o tem i owem. Mówili o wydarzeniach, jakie zaszły we wsi, roztrząsali sprawy domowe, rozważali stan żołądków swych dzieci, oraz zastanawiali się nad zaletami nowej rasy kur, jaką chcieli wprowadzić do swego gospodarstwa. Były to wszystko rzeczy, co do których nie mogli się od paru dni porozumieć skutkiem przewrotów, wywołanych spodziewanemi odwiedzinami.
Nagle zawołała Ema:
— Ach... prawda! Nie powiedziałam ci jeszcze czegoś! Widziałam dziś przed południem jak stary Torwald Andersen wchodził do szkoły z papierem w ręku. Czy sądzisz, że to było owo podanie?
Bursztyn fajki wysunął się z ust Arnolda, a twarz jego przybrała wyraz głupkowatego zdumienia. Siedział długo nie mogąc wymówić słowa.
Kiedy znowu odzyskał mowę, całe jego czoło aż pod same włosy pokryte było głębokiemi zmarszczkami i wyglądało, niby gleba zorana pługiem.
— Oświadczam, Emo, że jeśli nauczyciel weźmie na serjo to głupie podanie i pośle je naczelnikowi gminy, to rozpocznę wojnę nie na żarty. Nie zgodzę się pod żadnym warunkiem, by jego wstrętna woda spływała naszym kanałem. Jeśli zwróci się do gminy, to ja zaapeluję do komisji sanitarnej. Znowu palnę, jak wówczas, memorjał, który warto będzie czytać! Zaręczam ci, że to uczynę!
— Dobrze! Zrób tak! Huu! Cieszyłabym się bardzo, by ten piegowaty cymbał raz dostał porządnie po nosie... Ale... czym... ci już opowiadała? Wczoraj gdy byłam w sklepie... patrzę, a tu stoi pani Adolfina w własnej osobie. Tableau! Szkoda,