— Panienka położyła się do łóżka. Czuła się trochę słabą.
— Cóż jej jest?
— Muszę jaśnie pani powiedzieć, że... panna Estera miała coś w rodzaju ataku...
— Ataku?
— Przyszło to nagle. Po śniadaniu poszła panna Estera do parku. Stałam właśnie przy oknie, kiedy wracała. Zauważyłam, że się chwieje na nogach i że bardzo blada... Zbiegłam co prędzej na dół... i właśnie w chwili, kiedy znalazła się w progu, zemdlała nagle.
— Cóż się stało?
— Miało to miejsce może w godzinę po odjeździe, jaśnie pani... Panienka prosiła, by nie wspominać o niczem... ale zdawało mi się...
— Musiała się czemś przerazić... Czy spotkała kogo w parku?
Stara panna jęła gładzić z zakłopotaniem fartuch.
— Nie... panienka nie mówiła nic...
— Proszę mi zaraz powiedzieć wszystko!
— To już powiem... — zaczęła przestraszona mamzel Andersen — Otóż zdaje mi się, że panna Estera spotkała się w parku z księdzem kapelanem Bjerringiem.
Był na folwarku u chorego parobka... Stary Anders widział ich pono razem w lipowej alei.
Pani Engelstoft spuściła oczy.
— Hm... tak — pospieszyła rzec — Córka moja w dniach ostatnich nie czuła się dobrze. Wiedziałam o tem. Proszę udać się do niej i zawiadomić, że niedługo przyjdę...
Poszła do swego pokoju i padła w fotel wyczerpana doszczętnie. Przesiedziała tak dobre pół godziny, nie
Strona:Henryk Pontoppidan - Djabeł domowego ogniska.djvu/151
Ta strona została przepisana.