Z trudem wielkim zawlokła się po schodach na górę silnie ściskając poręcz. Bała się spotkania z córką, a jednocześnie pragnęła ją przycisnąć do piersi i wywnętrzyć się przed nią z wszystkiego. Była tak opuszczona, samotna... potrzebowała kogoś, ktoby wiedział wszystko i nie pogardzał nią mimo to. Obok tego drżała na samą myśl, że Estera może wpaść na trop właściwy.
Estera leżała obrócona twarzą do ściany. Nie ruszyła się, chociaż matka weszła i usiadła na krawędzi łóżka. Chciała ukryć łzy spływające jej po twarzy.
Pani Engelstoft pogładziła jej włosy i to mimowoli lewą ręką. Prawa spoczywała bez ruchu na kolanach. Biedne dziecko, pomyślała, musi przeboleć pierwszą miłość.
— Cóż ci to, dziecko? — spytała — Czy cię co boli?
Estera potrząsnęła głową przecząco.
— Czemuż tedy płaczesz?
— Nie płaczę! — odrzekła, usiłując uchylić się z pod pieszczot matki.
Pani Engelstoft przyszło na myśl, że Estera musiała się oczywiście dowiedzieć od kapelana, dlaczego nie bywa w pałacu i postanowiła pomówić z nią otwarcie.
Oświadczyła, że choćby narazie nie rozumiała sposobu postępowania matki, winna ufać, że dzieje się wszystko jedynie dla jej dobra. Nie posiada doświadczenia, przeto nie rozumie, jaka to dla niej ważna sprawa, zaś człowiek, którego chytrości uległa jest to albo fantasta, który ją i siebie gotów wpędzić w nieszczęście, albo awanturnik, spekulujący na jej naiwność. Wspomniała własne dzieje i los matki, przywiedzionej do żebraczego kija dlatego, że oprzeć się nie umiała karygodnej lekkomyślności mężczyzny.
Strona:Henryk Pontoppidan - Djabeł domowego ogniska.djvu/153
Ta strona została przepisana.