Strona:Henryk Pontoppidan - Djabeł domowego ogniska.djvu/158

Ta strona została przepisana.

Lekarz widział w tem skutki przeziębienia, ale ze względu na honorarjum siedział długo, rozmyślał, stawiał najdziwaczniejsze pytania, potem zaś zapisał mnóstwo lekarstw i przyrzekł przybyć nazajutrz.
Pani Engelstoft przeraziła się i poprosiła, gdy zostali sami, by jej powiedział otwarcie co jest Esterze.
— Dziś nie sposób określić. Niema tylko, jak sądzę, bezpośredniego niebezpieczeństwa. Proszę się nie bać, łaskawa pani! Mam nadzieję, że nie damy się chorobie.
Po jego odjeździe wróciła do sypialni córki i przysiadła na jej łóżku. Estera leżała twarzą do ściany. Bała się teraz matki strasznie, gdyż znowu widziała pewnej nocy w lustrze, jak trzyma w ręku żółtą kopertę z dokumentem. Za dotknięciem jej ręki, zadrżała.
— Czy ci zimno? Przyniosę kołdrę. Może spróbujesz zasnąć?
— Tak — spróbuję... — odrzekła.
— A możebyś coś zjadła?
— Nie... proszę tylko, by przyszła mamzel Andersen.
— Ja ci sama usłużę...
— Nie... dziękuję... chciałabym mamzel Andersen...
— Dobrze... zrobię co chcesz... Zaraz jej zawołam.
Dopiero znalazłszy się sam na sam ze starą panną, odwróciła się od ściany.
— Co powiedział lekarz? — spytała.
— Nic ważnego. Proszę się nie bać!
— Nie boję się wcale. Chciałabym umrzeć!
Wybuchła płaczem.