Strona:Henryk Pontoppidan - Djabeł domowego ogniska.djvu/160

Ta strona została przepisana.

godzina wolności i mogłaby uciec się do rewolweru, z którym nie rozstawała się ani na chwile, jakby był jedynym przyjacielem i zbawcą.

Gdy lekarz zjawił się po raz trzeci w Sofiehoej, przekonał się z wielkiem swem zdumieniem, że stan zdrowia Estery pogorszył się bardzo. Gorączka wzrosła, a oddech był coraz to cięższy. Po zbadaniu okazało się, że dziewczyna ma silne zapalenie płuc. Uszło to dotąd jego uwagi, albowiem na jedno ucho słyszał niewiele, a na drugie był całkiem głuchy. Nie chcąc przestraszać pacjentki, nie dał po sobie poznać przerażenia jak długo znajdywał się przy jej łóżku.
— Sprawa przybiera, dobry obrót — powiedział — za kilka dni będzie panna Estera mogła wstać.
— Czemuż jestem taka osłabiona? — spytała ochrypłym głosem.
— To nic... to nic... to objaw zupełnie normalny. Proszę się tem nie trwożyć wcale.
Znalazłszy się sam na sam z panią Engelstoft, nie śmiał jej również wyznać całej prawdy. Ale pośpiech, z jakim się wybierał w drogę, świadczył wymownie o jego zupełnej bezradności.
— Nie chcę się łudzić! — powiedziała — Czy zachodzi niebezpieczeństwo... proszę mi powiedzieć?
Już chciał wyznać wszystko, ale powstrzymał się, spojrzawszy na panią Engelstoft, która w dniach ostatnich zmieniła się nie do poznania. Postarzała się, twarz nabrała koloru ziemnisto-sinego, oczy płonęły od bezsenności, a przytem tliło w nich takie przerażenie, że litość brała patrzeć.