Strona:Henryk Pontoppidan - Djabeł domowego ogniska.djvu/162

Ta strona została przepisana.

Całą noc przesiedziała pani Engelstoft przy córce. Mamzel Andersen układając ciało ośmieliła się złożyć jej ręce. W kącie pokoju tliła lampka nocna. Lekarz, wezwany raz jeszcze, odjechał, a służba udała się na spoczynek.
Siedziała, ubrana w czerwony negliż i wpatrywała się w ciemń tępem spojrzeniem. Ból unieruchomił rysy jej twarzy, ale zachowała pełną przytomność. Na widok, zwłok córki, doznawała całkiem innego wrażenia, niźli mogła przypuszczać. Knuła zemstę. Śmierć Estery była to kara nieba za to, że chciała dziecko swe bronić przed złodziejami i rabusiami... a przeto Bóg był istnym potworem! Jeśli zaś rzecz polegała jeno na zwyczajnym przypadku, jeśli nie było w tem wszystkiem związku przyczynowego... to zaiste niema zgoła sensu ani ładu na świecie, gdzie jest możliwem coś takiego.
W szufladzie czekał nabity rewolwer. Ale postanowiła nie umierać, by nie dawać wrogom w rękę zwycięstwa. Chciała żyć, podniecać nienawiść, dawać pole wyładowywania się obłudzie i szerzyć zgorszenie. Piekłem miało się stać od tej chwili Sofiehoej... własną ręką rzuciła zarzewie walki, sporu i współzawodnictwa łajdaków.
Nie wychodziła z pokoju przez kilka dni następnych. Zarządziła pogrzebem, ale nie przyjęła nikogo u siebie. Rządca i sekretarz zjawiali się nadaremnie kilkakrotnie. Poleciła im prowadzić gospodarstwo na własną odpowiedzialność.
Po pogrzebie, który odbył się bez uprzedniego zapowiedzenia w dziennikach, siedziała pani Engelstoft w gabinecie, gdy wpadła mamzel Andersen i zawiadomiła ją, że właśnie przybył naczelnik policji.