Strona:Henryk Pontoppidan - Djabeł domowego ogniska.djvu/170

Ta strona została przepisana.

— A więc to prawda? Dowiedziałam się właśnie we firmie Soerensen & Lund, że przyjechała rannym pociągiem dama wyglądająca na cudzoziemkę. Wiedziałam co o tem myśleć. Jakże, czy bardzo zmieniona?
— Kto? Tani majorowa?
— Tak.
Kąciki ust zapytanej drgnęły pobłażliwie.
— Skądże mam to wiedzieć, łaskawa pani Bergman. Odkąd jestem tutaj, przybywa pani majorowa po raz pierwszy.
— Tak...tak...prawda... co ja też mówię? O... proszę wierzyć, pani majorowa była w młodych latach piękną co się zowie. Wyglądała, niby królowa. To też strasznie żałowali wszyscy, gdy zjawił się ten Niemczura i zabrał ją jak swoją. Podzielone były zresztą zdania, która ze sióstr jest piękniejszą. Ja, coprawda, stałam zawsze po stronie pani burmistrzowej. Czy sądzi pani, mamzel Mogensen, że będę się z nią mogła zobaczyć?
— Nie zdaje mi się. Pani burmistrzewa bardzo złą miała noc. W każdym jednak razie zapytam...
— Proszę... proszę, droga mamzel Mogensen... bardzo pani łaskawa... Może nawet zajmie to panią burmistrzową, gdy się dowie czegoś o dzisiejszej uroczystości. Wracam właśnie z pochodu rzemieślników. Pewnie pani słyszała muzykę, mamzel Mogensen?
— Ach... mam tyle spraw własnych... pojmuje pani... odpowiedzialność za wszystko... ach Boże...
— Oczywiście... oczywiście... Mnóstwo ma pani teraz spraw na głowie, mamzel Mogensen...
— Robi się co można...
— Mimo wszystko powinnaby pani dzisiaj wybiec bodaj na chwilę i przypatrzyć się tym wspaniałościom.