Strona:Henryk Pontoppidan - Djabeł domowego ogniska.djvu/171

Ta strona została przepisana.

Willa będzie wieczór po kolacji iluminowana, a zamówiono też muzykę z Randers. Będzie przygrywała do tańca. Już to trzeba przyznać Jöergenowi Ovensenowi, że kiedy cos urządzi to warto popatrzeć i posłuchać.
— Czy mam zanieść pani burmistrzowej te kwiaty, które pani trzyma w ręku, pani Bergman?
— Tak — tak... proszę bardzo! Szkoda tylko, że to takie zwykłe narcyzy...

Chora kobieta leżała w łóżku wysuniętem daleko na pokój, tonąc w fali śnieżnej, błękitnawej, obszytej gęsto koronkami pościeli. Pod głową miała małą, czerwoną, jedwabną poduszeczkę.
Po jednej stronie łóżka siedziała w plecionym fotelu jej siostra, po drugiej stała mała, niska, zastawiona flakonikami i puzderkami gotowalnia, a sprzęt ten owiany był owym przedziwnym nastrojem, jaki sprawia, że wraz z niezbędnem lustrem, otoczonem muślinową firanką, stanowi ołtarz miłości kobiety, która kocha.
Z polecenia lekarza usunięto z pokoju chorej wszystkie zbędne przedmioty, zdjęto nawet portjery i firanki, by dać wolny dostęp światłu i powietrzu. Pani burmistrzowa nie była jednak w stanie rozstać się z tą świętością. Przez cały ciąg długiej choroby wyrzec się nie mogła zwierciadła, oraz mnóstwa drobnostek, chcąc je ciągle mieć pod ręką. Przysłaniały one zresztą flaszki z lekarstwem i przeróżne pudełka z pigułkami, które ją raziły nie na żarty.
Stały tu także we flakonie cztery róże o długich szypułkach, widniała mała, srebrna miseczka z pastylkami miętowemi i owocami w cukrze, któremi trakto-