zmienił się zgoła sposób traktowania przyjaciółek przez Annę-Marję. Pozostała tak samo kapryśną i obojętną, jaką była w okresie dorastania, wobec mnóstwa swych wielbicielek i protektorek. Tyranizowała wszystkie jednako.
— Chciałabym się zobaczyć z tą twoją przyjaciółką! — powiedziała — Czy sądzisz, że mnie pozna jeszcze?
— Naturalnie! Ach... nie wiesz jak dobrą pamięć mają mieszkańcy małego miasteczka. Jeśli się chcesz dowiedzieć coś jadła na obiad dwadzieścia pięć lat temu, to zaręczam ci że znajdzie się człowiek, który ci to powie najdokładniej.
— Sadzisz, że jeszcze nie odeszła?
— Psst!
Chora wyciągnęła rękę. Posłyszała odgłos kroków męskich w sąsiednim pokoju.
— To mój mąż! — zawołała radośnie, a reszta krwi, kołatająca się jeszcze w wynędzniałem ciele, rzuciła się jej do twarzy.
Burmistrz wracał prosto z jakiegoś posiedzenia na ratuszu i miał na sobie uniform. Skłonił się uroczyście majorowej.
— Mam nadzieję, że obecnością swoją nie wypłoszę pani! — powiedział widząc, że się wybiera iść.
— O, nie! — odrzekła chłodno — Dowiedziałam się tylko, że przybyła jedna z koleżanek szkolnych i mam ochotę przywitać się z nią.
Burmistrz skłonił się ponownie z nieco wymuszoną uprzejmością.