siostra w ten sposób chciała męża uchronić od pokus wielkomiejskich.
Po rozmowie z aptekarzową przyszła jednak do wniosku, że owa tragedja miłosna musiała wyglądać inaczej. Prowincjonalistka wyrażała się o burmistrzu z głębokim respektem i widocznie nie przypuszczała ni na chwilę, że małżeństwo to jest nieszczęśliwe. Przytem majorowa przyznała się otwarcie, że szwagier nie odpowiadał zgoła temu wyobrażeniu, jakie sobie o nim wytworzyła na odległość i wcale nie był podobny do własnego jej, woniejącego winem, małżonka i pana.
Cóż się tedy u licha stać mogło?
Wróciwszy po kwadransie do pokoju siostry, zastała ją samą. Anna-Marja o własnej sile wsparła się na łokciu i poprawiała sobie przed lustrem włosy.
— Czy wiesz, — powiedziała — dochodzi już pierwsza. Lada chwila zjawi się lekarz. Proszę cię, rozpyl trochę wody kolońskiej. Powietrze być tu musi nieszczególne.
— Cóż ci to? Czyś płakała?
— Dostrzegasz to? Mam widać zaczerwienione powieki... Ach, jakże się czuję znużoną! — Legła ciężko na poduszkach i dodała — Muszę trochę wypocząć zanim przybędzie lekarz.
Przewróciła się na bok, plecami do siostry, która porządkowała teraz pościel i podsuwała jej poduszki pod głowę. Chorej trudno było zazwyczaj poruszać ramionami i wysiłek poprzedni tak ją wyczerpał, że wśród rozmowy o tem i owem opadły jej powieki i niebawem zasnęła.
Majorowa usiadła w fotelu i trwała w zupełnym bezruchu czas długi. Na widok śpiącej siostry osmutniała bardzo. Anna-Marja wyglądała źle, a twarz jej
Strona:Henryk Pontoppidan - Djabeł domowego ogniska.djvu/181
Ta strona została przepisana.