Strona:Henryk Pontoppidan - Djabeł domowego ogniska.djvu/183

Ta strona została przepisana.

słowem żyli jak postrzeleńcy, a mimo to oczy Anny-Marji błyszczały takiem upojnem szczęściem, że majorowa czuła zazdrość dotkliwą. Z biegiem czasu zatarł sic ten obraz szczęśliwości... cóż się tedy stało... i jakaż burza zniweczyła ów raj ziemski?
Nagle natrafiła na pewne wspomnienia. Przyszedł jej na myśl kuzyn Aleksander, śliczny, ale leniwy, niepewnego charakteru, smukły chłopak, zajęty swego czasu w biurze ojca. Szalał za Anną-Marją i nie całkiem był obojętny dziewczynie, od wczesnego już wieku wrażliwej na hołdy mężczyzn.
Zdarzyło się, że właśnie kiedy Anna-Marja kończyła lat szesnaście, Aleksander skutkiem czegoś, czego się dopuścił, musiał co prędzej wyjeżdżać z miasta. Osmutniała na jeden dzień, potem zaś nie zdradzała się już z niczem. Ale nie zapomniała łobuza, bowiem ciągle wspominała go w listach do siostry. Śledziła tedy krętą ścieżynę jego życia, którą szedł, ocierając się nieraz o kraty więzienne.
Czyżby tedy ów niefortunny kuzyn znalazł się ponownie na jej drodze? Zdarzają się takie dziwne, tajemnicze nawroty, bowiem pierwsza miłość to pono moc ogromna, zdolna pokonać najtrzeźwiejszy nawet umysł.
Nie... nie... nie... Głupstwo! Nagle błysło majorowej, że przecież chłopak ten dawno zmarł w Ameryce...
W tej chwili chora otwarła oczy, rozejrzała się z widocznem zdumieniem i spytała:
Którażto godzina?
— Właśnie wybiło pół do drugiej! Musiał cię zbudzić zegar.