Strona:Henryk Pontoppidan - Djabeł domowego ogniska.djvu/184

Ta strona została przepisana.

— Musimy tedy zrezygnować z przyjścia lekarza... — powiedziała napół przez sen, obróciła głowę ruchem wyrażającym niechęć i ułożyła się do snu.
Po chwili wyciągnęła kościstą rękę do flakonu z wodą kolońską i musnęła czoło korkiem szklanym.
— Jakże tu gorąco! — jęknęła — czuję się niedobrze!
— Otworzę okno! — powiedziała majorowa.
Przez czas pewien rozmawiały o różnościach, pogodzie, miejscowych osobistościach, a wreszcie o Ingrid, dwunastoletniej córeczce burmistrzostwa. Była jedynaczką i wychowywała się na pensji w pobliskiem, większem mieście. Majorowa unikała dotąd rozmowy o małej, sądząc, że to źle oddziała na siostrę, dziwiła się jednak, że Anna-Marja słowem dotąd nie wspomniała o córce, której portret w srebrnej ramce stał na gotowalni, tuż przy fotografji męża. Ten fakt przywiódł jej znowu na pamięć tajemnicę, osłaniającą owo małżeństwo i tym razem zainteresowała się nią nie już jako siostra, ale jako kobieta wogóle.
Chora legła na grzbiecie i zwróciła twarz ku światłu. Sen ją pokrzepił, tak że nawet nabrała lekkich rumieńców.
— Powiedzno mi, — zaczęła ostrożnie — czemu mąż twój przeniósł się do takiej dziury, gdzie niema zgoła stosownego dla was obojga towarzystwa. Dla samego dobra Ingrid i dla jej wykształcenia powinniście byli zostać w Kopenhadze.
Annę-Marję zaniepokoiło to pytanie, które nietylko nie było ostrożne, ale wpadło w rozmowę, niby kamień w staw. Przeniosła oczy na pułap, a potem obrzuciła siostrę trwożnem, badawczem spojrzeniem, jakiem odpowiadała na kilka już pytań poprzednich.