Strona:Henryk Pontoppidan - Djabeł domowego ogniska.djvu/190

Ta strona została przepisana.

— Podobno ma być ładna... tak słyszałam.
— Tak sobie...
— Tylko tyle...? Ale podobno bardzo ożywiona?
— Lepiej powiedzmy... odżywiona... Przez pięć kwadransów nie otwierała ust, o ile nie szło o jedzenie. Bałem się na serjo, że pod koniec kolacji gorset nie wytrzyma ciśnienia i stanie się skandal...
Chora roześmiała się wesoło.
— Straszny z pana człowiek, doktorze! — powiedziała — Czyżby jednak owa panna Lang naprawdę nie była po pańskiej myśli? — zwróciła się do siostry — Wiesz, Lizo, od dawna staram się o żonę dla doktora Bjerringa. Ale mimo, że mu proponuję najpiękniejsze damy, trw a dalej w oporze.
— Może doktor chce zostać kawalerem, — odparła — nie dziwię się wcale... Małżeństwo to wielkie ryzyko.
— O... nie boję się ryzyka, łaskawa pani, — odparł, patrząc w okno — tylko z miłością bywa często jak z biletami teatralnemi. Miejsce, którego się chce, jest już zazwyczaj zajęte.
— Nie brak panu nigdy wykrętów! — zawołała żywo burmistrzowa — A mimo to dziś znowu idziesz pan na przyjęcie. Ciągle się pan włóczy po ludziach, zazierając kobietom w oczy... Powiedz pan jeszcze, doktorze, czy będzie dziś iluminacja? Pewnie wypadnie wspaniale...
Rozmowa stała się świegotliwa, niby w salonie, a majorowa podniecona obecnością małomiejskiego lowelasa wzięła w niej żywy udział.
Odprowadziła go aż do sieni, chcąc się dowiedzieć czegoś serjo o stanie zdrowia siostry. Lekarz potrząsnął groźnie głową i wyznał, że ciągle przygotowany jest