Strona:Henryk Pontoppidan - Djabeł domowego ogniska.djvu/191

Ta strona została przepisana.

na zgon. Upadek sił chorej jest coraz to widoczniejszy, nie jest atoli wykluczoną możliwość nagłego zwrotu i ozdrowienia. Choroby nerek są zgoła nieobliczalne, to też burmistrzowa może przyjść do siebie. Pozatem chory na nerki żyje z tem czasem lat sto, a czasem ginie w jednej chwili.
Wracając, spotkała w jadalni burmistrza. Wyszedł ze swego pokoju w pełnej gali, a mamzel Mogensen niosła za nim okrycie.
Spytał, jak się ma chora, a majorowa powiedziała, że czuła się dość źle.
— Teraz ożywiła ją nieco wizyta lekarza! — dodała pospiesznie.
Nic na to nie odpowiedział.
Miał zamiar udać się prosto do żony, by nie budzić podejrzeń szwagierki. Chciał się pożegnać z Anną-Marją, jak sobie tego życzyła. Obecnie poprzestał na przesłaniu jej pozdrowienia. Wdział okrycie i wyszedł.
Majorowa wróciła do pokoju chorej i zastała ją w tej samej pozycji, w jakiej ją zostawił lekarz. Wpatrzona w okno, zapadła w taką zadumę, że nie zauważyła zaraz obecności siostry.
— Jakże ci się podoba doktor? — spytała, gdy majorowa zajęła miejsce w fotelu — Nie piękny, ale bardzo miły... prawda? Wzruszona byłam jego troskliwością podczas choroby biednego mego Kaya.
— Rzecz główna, czy jest zdolny!
— Droga Lizo, cieszy się opinją cudotwórcy i nigdyby nie był osiadł na prowincji, gdyby nie ułomność jego. Wiem to napewno... Pewnie zauważyłaś także, że wesołość jego jest sztuczna... z natury bowiem jest smutny. Często zapada, gdy jesteśmy