Strona:Henryk Pontoppidan - Djabeł domowego ogniska.djvu/192

Ta strona została przepisana.

sam na sam, w takie przygnębienie, że się serce kraje. Przychodzi czasem i siedzi kilka godzin z samej jeno potrzeby pomówienia z kimś, kto go rozumie. Czyś widziała jego oczy? Jakże są smutne... Ach... zdaje mi się, że wybiła trzecia...
Bicie zegara opamiętało ją.
Kogóżto oczekujesz?
— Nikogo, prócz męża.
— Mąż twój wyszedł... kazał cię pozdrowić.
— Wyszedł?
— Tak. Pilno mu było złożyć powinszowanie jubilatowi. Ubrał się paradnie...
Anna-Marja zamilkła. Zamknąwszy oczy, obróciła się do ściany jak do spania, naciągnęła kołdrę tak, że jej zasłoniła twarz i leżała bez ruchu. Kiedy majorowa pochyliła się nad nią po kilku minutach dla przekonania się, czy śpi zobaczyła jak łza po łzie spływa jej na policzki.
Nie mogąc się dłużej opanować, majorowa ujęła dłoń siostry i powiedziała:
— Anno-Marjo! Siostro droga... powiedz mi — co ci dolega... Zwierz mi się... Może zdołam ci dopomóc?
— Na to niema rady! Niema rady!
— Powiedz... powiedz wszystko... To ci sprawi ulgę!
— I na cóż się przyda...? Nie zrozumiesz... Ja sama już tego wszystkiego pojąć nie jestem w stanie!
— Spróbuj!... Opowiedz... opowiedz...
— Ach... to długa, długa historja... Nie skończę nigdy chyba...
— Będę słuchała cierpliwie... Wszakże jestem siostrą twoją...