— Tak... tak... — odrzekła i przycisnęła w trwodze śmiertelnej rękę siostry do serca.
Anna-Marja zaczęła opowiadanie od teściowej swej, radczyni Hoeckowej, wdowy po pewnym, zacnym pocztmistrzu. Była to wysoka, chuda, nieubłagana dama o jednostronnie zgoła rozwiniętej duszy. Wywodziła się ze znanej rodziny pastorskiej Sideniusów i miała w całym kraju mnóstwo krewniaków. Ci krewniacy byli wszyscy pastorami i pisywali ciągle książki religijne, które otaczała stara dama czcią wielką i była z nich dumna. Rodzina Sideniusów miała, jej zdaniem, do spełnienia wielką misję w świecie, a spełniła ją, pisząc objawienia nieomylne w kwestji życia i śmierci. Umiała zawsze tak pokierować rozmową, by móc wtrącić: — Na temat ten bratanek mój Piotr powiedział cudne rzeczy w jednem ze swych kazań — albo znów: — Kwestję tę rozstrzygnął kuzyn mój Jan w książce swej, zawierającej najpiękniejsze w świecie kazania adwentowe. — O ile przyjmowała gości u siebie, przynosiła zaraz odnośne dzieło i odczytywała długie cytaty, zerkając poprzez okulary, by pochwycić objaw podziwu słuchaczy.
Oczywiście wybór jaki uczynił syn, żeniąc się, nie przypadł jej do gustu. Objawiła wprost, że synowa jest piękną laleczką, a nie zmieniła zdania mimo wszelkich usiłowań ze strony Anny-Marji, by ją sobie zjednać. Uważając to za swój obowiązek zajęła się wychowaniem synowej, by z niej „zrobić człowieka“.
Teściowa mieszkała w Kopenhadze. Przychodziła codziennie i dręczyła nieskończonemi kazaniam i młodą kobietę, która przez miłość dla męża znosiła wszystko