Strona:Henryk Pontoppidan - Djabeł domowego ogniska.djvu/196

Ta strona została przepisana.

— Wpuść go... proszę... — odparła — To człowiek niezwykły. Przychodzi codziennie i pociesza mnie trochę.
— Jesteś dziś zanadto osłabiona i podniecona.
— To praw da... Ale właśnie dlatego radabym go widzieć. Uspokajam się w jego obecności.
— Proszę poprosić księdza proboszcza! — powiedziała nieco oschle majorowa.
Pastor był to przystojny, stary, siwowłosy, lśniący czystością mężczyzna.
— Któż jest ta pani? — spytał zdumiony na widok majorowej. Od piętnastu lat był proboszczem w miasteczku i znał wszystkich jego mieszkańców, nie wyłączając psów i kotów.
— Siostra moja, majorowa von Rauch! — przedstawiła Anna-Marja.
— Aa... tak! — powiedział obojętnie — Rauch... Rauch... doskonale...
Pastora Torma nie obchodzili wcale ludzie obcy. Wszystko, co istniało poza granicami jego parafji, wydawało mu się wprost iluzorycznem.
— Jakże się pani czuje, droga Anno-Marjo? — spytał siadając w fotelu przy łóżku — Czy bodaj troszkę lepiej pani dzisiaj?
— Oo... nie! Przeciwnie, z każdym dniem czuję się słabszą.
Pastor wstrząsnął srebrnowłosą głową i wydał z piersi westchnienie, syczące jakby potrochu.
— Bardzo mi to przykro... Wszakże tak serdecznie, tak gorąco modliłem się za zdrowie pani.
— Modlił się ksiądz pastor? Ach... tedy widocznie Bóg nie chce mi przywrócić zdrowia!